Na bieszczadzkich i beskidzkich halach wypasają się tysiące owiec z Beskidów i Podhala. Tradycja się nie zmienia, zmieniają się tylko zamówienia klientów. Dziś wełna owcza jest w niełasce, za to na sery zawsze znajdą się amatorzy.
Wioska Dołżyca w powiecie sanockim leży na pradawnym szlaku wołoskim. Powstała w XVI wieku na prawie wołoskim. Przez lata zmieniali się tu ludzie, domy, obyczaje, ale tradycja pasterska przekazywana z pokolenia na pokolenie niezmiennie trwa.
Władysław Franos w Dołżycy prowadzi bacówkę. Tu wraz z bacami z Podhala wyrabia sery owcze. Taką pasję zaszczepił w nim ojciec. Jako małego chłopca zabierał go ze sobą na hale, a potem uczył sztuki pasterskiej i rzemiosła. A była to i jest nadal trudna lekcja zarabiania na chleb. I choć rachunek ekonomiczny niejednego wystraszył, to jednak w Dołżycy co roku pojawiają się bacowie i juhasi z Podhala, którzy zbierają setkami gospodarskie owce i przywożą na soczyste pastwiska pogranicza Bieszczadów i Beskidu Niskiego.
W tym roku wypasa się tu około 1100 miejscowych owiec i ponad 1500 z Tatr. Pilnują ich mistrzowie tego fachu. Praca niełatwa, pod gołym niebem, raz w deszczu to znów w palącym słońcu, ale zawsze przy pięknych widokach na pasmo Karpat. Wypasy trwają blisko pół roku. W październiku pasterze wracają w rodzinne strony, by za rok powrócić tu znów.
Pasterstwo łączyło ludzi gór od setek lat. Dawało pracę i zarobek ze sprzedaży wełny, mięsa baraniego i serów. Dziś wełna owcza popadła w niełaskę, ale sery jako produkty tradycyjne stały się bardzo poszukiwanym towarem. Wraz z nimi w świat idzie dobra energia od ludzi, którzy pod gołym niebem niezmordowanie strzegą powierzonych im stad.
źródło TVP 3 Rzeszów
materiałem wideo dostępne pod adresem "Tradycja pasterska w Beskidzie Niskim"